To straszne, że nie mam czasu na blogowanie. Grudzień naprawdę dał mi się we znaki. Praca, praca i tylko praca. Co tydzień kiermasz, a w miniony weekend nawet dwa, o których miałam napisać i oczywiście tego nie zrobiłam z wyżej wymienionego powodu.
Udało mi się wziąć udział w Międzynarodowych (?) targach prezentów i potraw świątecznych (czy salceson i miód pitny to potrawa świąteczna?). No nic przynajmniej rękodzieła było w bród, naprawdę było na czym oko zawiesić. Ludzi było naprawdę sporo. Nawet nasza blogowa koleżanka Magda z
Modrak Cafe mnie tam znalazła. Mówiła, ze poznała po maskotkach. Dzięki Madziu za odwiedziny.
To było w sobotę.
A w niedzielę
Kiermasz Kobiecy, czyli już bardziej kameralna impreza. Jak zawsze było przesympatycznie. Uwielbiam KK, głównie dlatego, że mogę się spotkać z niesamowitymi, tworzącymi dziewczynami z Łodzi i okolic. Następny 22-go stycznia. Już nie mogę się doczekać :)
I tak myślałam, że skoro ostatni weekend kiermaszowy już za mną to w ten przedświąteczny tydzień będę mogła już trochę odpocząć i zająć się przygotowaniami do Świąt. Jak to najczęściej bywa przy okazji planowania, życie pokazało mi figę z makiem, bo posypały się zamówienia na maskotki. Oczywiście najlepiej jakby dzieciaczki znalazły je pod choinką. Nie pozostaje mi więc nic innego jak zacisnąć zęby, spiąć się i usiąść do szycia, bo bycie pomocnikiem świętego Mikołaja przecież zobowiązuje :)
Kolczyki, które zrobiłam jeszcze w listopadzie: pierwsze z marmurowych kuleczek, drugie z szarego szkła crackle.